Droga Śmierci. Most Raikot – Fairy Point
Górska serpentyna pnie się w górę, ale kierujący jeepem z wielką wprawą radzi sobie z zakrętami. Nic dziwnego – jeździ tą trasą nieustannie, bierze też udział w jej konserwacji, zna więc każdy odcinek jak własną kieszeń. Mieszkańcy pobliskiej wsi Tatoo mają monopol na transport na tym odcinku. Sami, z własnych środków, wytyczyli drogę, sami o nią dbają odnawiając po sezonie monsunów, gdy zwały skał i ziemi niszczą wszystko. Wyłączność jest zatem nagrodą za poniesiony trud i przedsiębiorczość. Nagrodą za umiejętne wykorzystanie potencjału Fairy Meadows.
W miarę jak oddalamy się od Karakorum Highway (relacja jest tutaj) robi się coraz ciekawiej. Droga, która jedziemy, jest w tym samym stopniu spektakularna, co niebezpieczna. Uznaje się ją za drugą najniebezpieczniejszą na świecie – pod tym względem ustępuje jedynie North Yungas w Boliwii. Wpływa na to nie tylko wysokość, ale także ukształtowanie terenu, poziom bezpieczeństwa w regionie, styl lokalnej jazdy, stan techniczny pojazdów i warunki pogodowe. Do tego dochodzi brak jakichkolwiek barier chroniących przed spadkiem w przepaść, szlak w niektórych miejscach jest bardzo wąski, a i zerwania terenu występują co jakiś czas.
O ile uważam, że określenia „niezapomniane przeżycie”, używa się w opisach zbyt często, tak tu nie ma sensu wysilać się na oryginalność. Niezapomniane przeżycie, bo takiej dawki emocji nie sposób zapomnieć: w niektórych miejscach trasa przejazdu jest szerokości dokładnie takiej jak rozstaw kół samochodu, przez co koła są dosłownie o centymetry oddalone od przepaści. Kierownice w Pakistanie są umiejscowione po prawej stronie, zatem pokonując trasę pierwszy raz (czyli w górę) siedzimy nad samym urwiskiem.
Odcinek od mostu Raikot do tzw. Fairy Point (3300 m n.p.m.) można oczywiście pokonać piechotą. Serdecznie odradzam to rozwiązanie ze względu na upał i brak możliwości uzupełnienia zapasów wody, ale jak ktoś się uprze to nikt mu nie zabroni. W Pakistanie ludzie nie doszukują się problemów tam, gdzie ich nie ma.
Eskorta? Nie, dziękuję
Na Fairy Point miała rozstrzygnąć się kwestia eskorty. Chciałem jej uniknąć, choć mówiąc szczerze zamiar ten pozostawał w sferze myślenia życzeniowego bardziej niż w obszarze realnych wariantów. Nie wypadało po prostu podejść do oficera i zadeklarować, że rezygnuję z jego towarzystwa. Teoretycznie, oczywiście mogłem tak zrobić, ale bez gwarancji, że nie włączę tym samym mechanizmów alarmowych u pakistańskich służb byłoby to głupie i nieodpowiedzialne. Drugi dzień w Pakistanie, nie wiedziałem jeszcze nic na temat mentalności tych ludzi, nie chciałem przez to zachować się tak, jakbym – posłużę się metaforą – po pierwszym kontakcie z basenem, chciał brać udział w mistrzostwach w pływaniu pod prąd. Prośba, perswazja, korupcja i przymus, jako środki prowadzące do osiągnięcia celu, odpadły zatem w przedbiegach. Pozostało jedynie dynamicznie reagować na zastaną sytuację – ta zaś okazała się dla mnie korzystna, stwarzając okazję do samotnego trekkingu na Fairy Meadows.
Chińczycy. W Europie, gdy widzę chińską wycieczkę, to zawracam i odchodzę. Do dziś mam przed oczami kota, którego na Cyprze tuzin chińskich emerytów obfotografował tak, jakby to był co najmniej pingwin. Uważam, że wprowadzają niepotrzebny rozgardiasz, robią sztuczny tłok, zachowują się głośno, a większość jest strasznie nieporadna i niezorganizowana. W Pakistanie natomiast Chińczycy spadli mi z nieba. Otóż, dla własnej wygody wynajęli konie, które miały ich dowieźć z Fairy Point do końca szlaku. Konno poruszał się również zapewniający ochronę policjant, a jedyną osobą idącą pieszo byłem ja. Na skutek tego szczęśliwego zbiegu okoliczności już po kwadransie straciłem kontakt wzrokowy z grupą i mogłem w samotności delektować się widokami.
Fairy Meadows. Nagroda
Punkt będący końcem wędrówki osiągnąłem, gdy słońce było jeszcze wysoko. Już nic się nie liczy. Nie mają znaczenia wszystkie niewygody: noc na lotnisku w Dubaju, ból kręgosłupa w samolocie, kolejny nocleg w samochodzie i fakt, że po tych kilku dniach jestem tak brudny, że sam się siebie brzydzę. Fairy Meadows jest nagrodą za wszystko, a gdybym rządził Pakistanem to kazałbym ten widok umieścić na fladze. Nie ma co szukać łagodnych środków wyrazy, napisać trzeba wprost: warto było, jest i będzie. Bez dwóch zdań.
Większą część z pozostałego do zachodu słońca czasu upłynęła mi integracja z policjantem, który był szczerze zaciekawiony moją podróżą. Poznałem też przewodnika wysokogórskiego, który współpracował z polskimi grupami wspinaczkowymi, i który kojarzył nasz kraj. Później napiąłem tarp w miejscu gwarantującym bezpośredni widok na Nanga Parbat, rozłożyłem swoje legowisko, zjadłem paczkę Sucharów Beskidzkich, wykąpałem się pod strumieniem zimnej wody płynącej z prowizorycznego prysznica i pierwszy raz od trzech dni poszedłem spać w pozycji leżącej.
W nocy przebudziłem się tylko raz i zerknąłem na Nagą Górę. Niebo było bezchmurne, a zaśnieżony szczyt doskonale odbijał światło rzucane przez księżyc. Nad moją głową świeciły miliardy gwiazd. To kolejne niezapomniane przeżycie. Będzie ich jeszcze w czasie tej podróży całe mnóstwo.
Potrzebujesz porad praktycznych? Znajdziesz je w poniższym wpisie.
BEATA
21/08/2020 at 1:49 pmFantastyczne opisy wypraw.Twoje teksty czyta się z lekkością ,dostarczając niezbędnej wiedzy na dany temat. Dziękuję za Twoje relacje.
TarcieChrzanu.PL
25/08/2020 at 5:18 pmDzięki za komentarz, jeszcze muszę tylko popracować nad regularnością wpisów, bo ona kuleje 🙂