Ekwador wita mgłą i to mgłą tak gęstą, że mój lot z Meksyku do Quito zostaje przekierowany do Guayaquil. Po pół godzinie jednak pogoda poprawia się, pozwalając na lądowanie w drugiej pod względem położenia najbliżej równika stolicy na świecie (będzie to miało swoje reperkusje). Takie usytuowanie oznacza niewielkie wahania temperatur i sporą wariancję miesięcznych opadów deszczu. W styczniu akurat deszczu jest tutaj więcej, ale mi to odpowiada: jest przyjemnie rześko i dobrze się oddycha.
Zanim jednak zaczerpnąłem ekwadorskiego powietrza, to niewiele brakło bym podróż zakończył na lotnisku w Paryżu. Wszystko za sprawą niżu Fryderyka, niosącego silny wiatry, który w połączeniu z opadami śniegu skutecznie skomplikował mi plany. Ostatecznie, pomimo odwołanych lotów i wcześniejszych ich zmian, dotarłem na lotnisko w Amsterdamie (lecąc z Warszawy właśnie przez Paryż) by niedługo później siedzieć wygodnie w samolocie ze szklaneczką tequili.
Nie dopuszczę się wielkiej przesady, pisząc, że hola, gracias i centro histórico to lwia część zasobów mojego hiszpańskiego (to także będzie miało swoje reperkusje). Pomimo tej nieskrywanej własnej słabostki nie zamierzałem chodzić na skróty i korzystać z gotowych rozwiązań dedykowanych gringo (i to także będzie miało swoje reperkusje, na dodatek pozytywne). W Quito tę zasadę wprowadzam od samego początku podróży, przez co opcji skorzystania z autobusu lotniskowego nie biorę nawet pod uwagę. Z kronikarskiego obowiązku zaznaczę tylko, że takowa istnieje, a bilety w cenie 8 USD możecie kupić klikając w ten link. Później przemieszczać się będę autobusem, samolotem i autostopem.
Dziewczę w typie Pocahontas z dobrze znanej kreskówki Disneya w mig wyjaśniło mi jak za ułamek tej kwoty dojechać komunikacją miejską. Wyposażony w mapkę z zaznaczonym miejscem przesiadki, życzenia udanego pobytu w Ekwadorze oraz radę by w autobusie uważać na portfel ruszam do centrum. Po opuszczeniu gęściej zabudowanych okolic lotniska widzę dopiero jak tu jest zielono i górzyście. Wcześniej wspomniałem o równiku, teraz dopisze kilka słów o wysokości: Quito to jedna z najwyżej położonych stolic świata, a to samo w sobie gwarantuje bezmiar atrakcji widokowych. Dodatkowo, jako jedno z pierwszych miast wpisane zostało na listę UNESCO. Wszystko to sprawia, że – choć staram się zwykle nie mieć nadmiernych oczekiwań, by się potem niepotrzebnie nie rozczarować – apetyt na poznanie tego miasta mam duży.
Mój plan podróży po Ekwadorze
Można by z pewnością debatować długimi godzinami o tym czy dobrze zrobiłem pomijając Galapagos. Nie wiem, nie byłem, nie oceniam, ale mam przeświadczenie, że na taką formę spędzania wolnego czasu jestem jeszcze za młody i za skąpy. Zamiast uciekać z Quito na Wyspy zdecydowałem się powielić chyba najczęściej wykorzystywany przeze mnie model podróży (niżej wytłumaczę na czym on polega). Ze stolicy poleciałem liniami Latam Airlines do Cuenca i to miasto było najdalej wysuniętym na południe punktem tej wyprawy. Następnie zacząłem wracać na północ, kierując się w stronę Quito, elastycznie dopasowując czas w miastach odwiedzanych po drodze.
Tę metodę stosuję zawsze, gdy lokalizacja interesujących mnie miejsc na to pozwala. Zwiedzałem w ten sposób Iran, Uzbekistan i właśnie Ekwador. Podobnie zaplanowałem Egipt. Nawet jeśli utknę gdzieś na dłużej, to najwyżej odpuszczę atrakcje położone najbliżej stolicy (która jest najczęściej głównym hubem lotniczym danego kraju). Zdecydowanie uprości mi to logistykę przy ewentualnym powrocie.
Na poniższej mapce umieściłem główne punkty mojej trasy. Jest wspomniana Cuenca, potem ruiny Ingapirca, miasteczko Riobamba (baza wypadowa na wulkan Chimborazo) i oczywiście słynne z gorących źródeł Baños de Agua Santa. Na końcu ponownie Quito, z którego wracam do Europy.
Carolla
08/01/2019 at 11:42 amNiezły jest ten blog – różni się od innych. Piszesz rzadko ale widać, że się przykładasz 😉