overland-track-dzien-5-bert-nichols-hut-echo-point
AUSTRALIA I OCEANIA, HISTORIE, TASMANIA

Overland Track. Dzień 5. Bert Nichols Hut – Echo Point

Mogłem się tego spodziewać: drewniane prycze w sensie dosłownym „dały mi w kość” i co chwilę musiałem zmieniać pozycję, by jako tako się wyspać. Jakby tego było mało, to o poranku wystąpiła natomiast ulewa z gatunku tych, które status warszawskiego metra zmieniają na „niezdolne do użytku„. Parę kwadransów później przeszła ona w normalny deszcz. Nic zatem dziwnego, że po śniadaniu nikomu nie bardzo się chciało wychodzić poza zadaszone schronienie. Mój grafik zakładał przejście do Echo Point, co jeśli chodzi o odległość zamykało się w 16 km. Planowałem pominąć Narcissus Hut, gdzie olbrzymia większość uczestników kończy swoją przygodę ze szlakiem. Kończy dlatego, że z Narcissus Hut możliwy jest transport łodzią wzdłuż odcinka, który chciałem przejść pieszo. W tym wariancie część szlaku, w tradycyjnym podejściu pokonywana lasem, zastępuje się przepłynięciem jeziora. Jest to na pewno wygodna alternatywa, aczkolwiek droga – koszt to 40 AUD. Sporo jak za 30 minutowy kurs. Jezioro St. Clair jest najgłębszym jeziorem Australii.

Nie znam dokładnej statystyk, ale z tego co się dowiedziałem z rozmów to mniej więcej 95 proc. osób wybiera łódkę. Przygniatająca większość. Pozostali wędrują dalej: najpierw do Echo Point, a następnie do mety (Cynthia Bay).

Przejście do Narcissus Hut nie zasługuje nawet na oddzielny akapit. Wieje i pada, co zmusza do założenia kaptura, postawienia kołnierza wysoko i spuszczenia głowy nisko. W schronisku robię sobie 10 minutowy odpoczynek. Zerkam kto czeka na łódź i rozpoznaję kilka znajomych twarzy. Rozmawiam chwilę z Holenderką, która jest jedną z trzech osób spoza Australii, jakie spotkałem (byli jeszcze wspomniani wcześniej Czesi). Później ruszam dalej przed siebie. Czeka mnie odcinek typowo leśny, czyli tak preferowana przeze mnie kombinacja błota i korzeni. Po minięciu przystani nie spotykam już nikogo, co tworzy u mnie przeczucie, że w Echo Point będę pierwszy. To akurat ważne, bo w środku jest jedynie 8 miejsc noclegowych, a opcja biwaku na zewnątrz jest bardzo ograniczona – nie ma platform, zostaje jedynie piaszczysty brzeg jeziora.

Pogoda na początku tego odcinka jest znośna – nie pada mocno, co pozwala mi na zrobienie kilku zdjęć. Później wszystko się psuje, deszcz jest mocny oraz jednostajny. To sprawia, że pierwszy raz przemaka mi kurtka. Za to jak już membrana puszcza to po całości i pod koniec dnia znajdujący się pod spodem polar będę po prostu wykręcał. Inna sprawa, że zamiast jak normalny człowiek zabrać coś z GORETEX, to wziąłem swoją przeciwdeszczową kurtkę do biegania… O błędach, poradach i wszystkim, co mógłbym zrobić lepiej wędrując ponownie będzie oddzielny wpis.

Mokrym polarem się jednak nie przejmuję. Po pierwsze jest mi ciepło, po drugie mam w plecaku dwa zapasowe (zalety wyjeżdżania z Polski w środku zimy). Dochodzę do Echo Point i muszę powiedzieć jedno: jestem pod wrażeniem. Przekraczając próg w mgnieniu oka przenoszę się o 50 lat wstecz – wszystko jest stare, częściowo zniszczone. Surowe. W miejscu łączenia belek podtrzymujących sufit widzę pajęczynę, a w deskach z łatwością zauważyć można szpary. Czuję się jak w filmie, gdzie wędrowcy trafiają do opuszczonej chaty, w której wszystko skrzypi, jest spróchniałe i prowizoryczne. To kompletnie inny standard, aniżeli w wyheblowanej i polakierowanej Bert Nichols Hut. Podoba mi się tutaj. Jest niedziela i to właśnie w tym wyjątkowym otoczeniu będę jadł niedzielny rosół. Z torebki.

Zastanawiam się kto jeszcze tu trafi. Leje tak, że nawet nie chce mi się o tym pisać. Dobre 10 minut szukam w sobie motywacji by zebrać się i wyjść na zewnątrz poszukać drewna. W chacie jest jego niewielki zapas, który zostanie zużyty do rozpalenia w starym piecyku. Węgiel jest zabezpieczony od deszczu z tyłu schroniska. Muszę iść po drewno, żeby dać mu szansę na wyschnięcie, gdy w chacie zrobi się ciepło. Ktoś jutro albo pojutrze będzie mógł z niego skorzystać, tak jak ja dzisiaj spożytkuję zgromadzone wcześniej zapasy.

Do chaty dociera Tod, którego poznałem w autobusie pierwszego dnia. Dziś jest bardziej rozmowny niż wtedy i opowiada trochę o służbie w Afganistanie i Iraku, gdzie miał kontakt z Polakami. Potem dochodzi starsze małżeństwo wystylizowane na rockendrolowców i dwóch facetów. Tych ostatnich też spotkałem już wcześniej. Każdy wykonuje kolejno tę same kroki: rozwiesza odzież, zdejmuje buty, wyciąga z nich wkładki i ustawia w pobliżu od piecyka. Piec jeszcze jest zimny, rozpalimy w nim dopiero wczesnym wieczorem.

Wiatr w nocy dodatkowo się nasilił, a kolejnego dnia na szlaku natrafiłem na połamane drzewa.

0 - Liczba komentarzy
Udostępnij
Tagi:

TarcieChrzanu.PL

Dołącz do dyskusji

* - pole wymagane*